Długo, namiętnie, głęboko!
Długo – bo nawet kilkugodzinne łóżkowe zapasy mi nie straszne. Tym bardziej więc imponują mężczyźni, który długo mogą i którzy dotrzymują kroku memu apetytowi… Nie jestem jednak typem kobiety-tyrana, zmuszającego facetów do seksu, gdy padają już na twarz. Trzeba zna c umiar, czego wymagam i od drugiej strony. Bo sama też bywam zmęczona, miewam gorsze dni, co skutkuje przeważnie niezbyt namiętnym leżeniem a la kłoda… No i czasem warunki pozwalają jedynie na tzw. szybki numerek, co też bywa i przyjemne, i ekscytujące. Szczególnie w nietypowych miejscach…
Namiętnie – z pasją, na całego, nie wstydząc się kontaktu splecionych ciał, bliskości, zapachów, smaków, pocałunków, dotyku, nawet potu. Pełna swoboda, zatracenie się, oddanie sobie. To jest namiętność w całej rozciągłości tego słowa.
Głęboko – tu chyba nie muszę nic tłumaczyć. Tak. Lubię czuć faceta głęboko. Uwielbiam ten moment, gdy mój kochanek po raz pierwszy się we mnie wsuwa. Ten rozkoszny dreszcz, przebiegający ciało, gdy jest coraz głębiej i głębiej, jakby rozpoznawał teren przed bitwą. Ten moment napięcia, gdy dopiero się próbujemy. Uwaga obojga skupiona jest wtedy na tym magicznym punkcie, gdzie łączą się nasze ciała. A potem zaczyna się taniec…
Taniec zwieńczony wielkim finałem, czyli orgazmem z całą gamą cudownych etapów, uderzeń gorąca, rozkoszy, szybkiego oddechu, drżenia, wilgoci, rozpychania... A jakże cudownie jest, gdy i mnie, i panu udaje się szczytować w tym samym momencie…
A Wy? Co lubicie? ;)
E.
A na zdjęciu z czeluści Internetu piękna para oddającą się sobie... :)
Dodaj komentarz