Historia prosta czy radosna nie wim sam
Całkiem niedawno temu (frustruje mnie brzmienie tego zwrotu), za rzeką, dwoma krzyżowaniami, jednym wiaduktem, trzema osiedlami, pięcioma kościołami i jednym sadem żył sobie człowiek. Młody człowiek. Całkiem dobrze mu się funkcjonowało, w popapranym, otaczającym go społeczeństwie. Wstawał rano brał prysznic, szedł po gazetę, mleko i bułki. Siadał jadł śniadanko, jednym okiem czytając poranną prasę (a jest w jakaś wieczorna?), drugim ślepiąc w telewizor na codzienny folklorystyczny program ludowy Kawą, czy herbatą pana oblać”. Potem owczym pędem zasuwał na autobus i jak zwykle spóźniony średnio o godzinę wpadał na lekcje do tak dobrze mu znanej szkoły. Tam nie marnotrawił czasu. Poznawał jej wszystkie zakamarki a było ich mnóstwo około 1256 w porywach do 1398. Fajnie mu było. Bardzo lubił te dwunożne niepoznanie lądy. Czasem czół się jak odkrywca nowego lądu, czasami jak archeolog przedzierał się przez pajęczyny dawno nie odwiedzanych miejsc, niekiedy jak kolejna ciężarówka wjeżdżał z impetem do tunelu potem wyjeżdżał i zapominał.. Nigdy nie zwiedzał dwa razy tych samych miejsc, albo dla zasady, może z założenia sam tego nie wiedział. Nigdy niczego nie zapisywał, nie starał się zapamiętać, nie rozmawiał o tym z nikim. Bo i z kim??? Odbębniwszy swoje wracał do domku. Z najwierniejszym przyjacielem (browarkiem) zasiadał przed telewizorem i zasypiał. Pobudka jak co dzień 16.30 szybki obiad zamówiony przez telefon w pobliskiej pizeri, albo w jadłodajni z chińszczyzną, wielkim beknięciem pomagał mu stać się jednym z wielu. Zgubić się w tłumie. Być niewidzialnym. Nauka szła mu dobrze wiec się nie uczył, łapał ją całymi garściami, tam gdzie dawali mu ją nie żądając wysiłku. Zmrok zapadał jak zwykle o swoim czasie. Wtedy zapalał pierwszą nastrojową świeczkę nadziei. Oczka się zwężały, uśmiech się powiększał, świat stawał się bardziej znośny niż zwykle. I ruszał w słoneczny tan. Co wieczór te same knajpy, te same miejsca, te same kobiety, te same bezpańskie psy odprowadzały go do domu. I zasypiał.
Tak minęły cztery lata. Nagle stał się dojrzały na 6 i 6 i 5. Do dziś nie wie, jak praktyk może być dojrzały na 5 z francuskiego.
I tu sielanka się kończy.
Spotkał ją na ulicy nowa gwiazda pomyślał. Podszedł zimny październik bardzo szybko pomógł mu w wypiciu z nią dobrej włoskiej kawy. Pięćdziesiąt osiem godzin później zatrzymał się pod jej domem dał pożegnalnego całusa i… i wtedy się zakochał. Wiedział, że to nie wróży nic dobrego nic złego nie wróży nic, czego mógłby się spodziewać, przed czym ktokolwiek lub nawet cokolwiek mogło go ostrzec.
Dwa lata. Dwa lata brzmi jak wyrok. Tak to był wyrok. Skazany na największe szaleństwa, na zdrady, nieprzespane dni noce, skazany na dzikie podróże bez pieniędzy, bez wiedzy i czasu. Skazany na prawo pierwokupu, na prace w najlepszych firmach, na elitarna szkołę. Skazany na poranne randez vous, śniadania na śniegu, nocne piesze pielgrzymki, częste badania krwi na nosicielstwo. Skazany na rozbite samochody, wybite szyby, urwany kaloryfer, zalane mieszkanie, spalony dywan łącznie z parkietem, nowe meble, wodne łóżko. Skazany na naukę judo, siłownie, snowboard, bangi. Skazany na orgie, szybkie numerki przy stoliku w restauracji, sex w ciemnych bramach, kilkudniowe maratony, niebanalne zachowania, fetysze. Skazany na jej uśmiech spojrzenie, sposób w jaki pije (wkłada delikatnie języczek do butelki – urocze), całuje porusza się na jej bezradność, na jej obrzydzenie do dotykania pieniędzy, na jej ciepły głos wieczorem i zachrypnięty rano, na to jak prowadzi samochód, na jej zapach i jego brak, na jej łzy, na jej niebiesko-zielone oczy, na jej miłość, na jej kobiety, na coś czego nigdy wcześniej nikt mu nie dał, coś co ona miała, a on nie wiedział co to. W końcu skazany na życie z lesbijką, która wierzyła, że można stworzyć faceta doskonałego. I stał się nim.
I dzięki temu jest sam.
Morał nie warto być ideałem, bo ideały są nudne.
Dodaj komentarz