Wolne myslenie
Nikt jej nie zaprosił, nikt do niej nie przyszedł. Nawet rodzice wybrali się w gości, ale nie chcieli jej zabrać ze sobą. Na stole stała napoczęta butelka szampana i talerz kanapek. Do Nowego Roku zostało czterdzieści minut. Kiedy zegary w całym kraju wybiją dwunastą, Ludki już nie będzie. Jej ciało rozciągnie się na asfalcie, a jej zmieszana ze śniegiem krew skrzepnie w nierówne grudki.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Ludka zachwiała się i pośliznęła na gzymsie, ale zdążyła chwycić brzeg parapetu. Zgrabne palce zacisnęły się na nim kurczowo. Wiatr kusząco owiewał jej gołe nogi, chlastał śniegiem.
Cisza.
Znowu dzwonek. Poczuła, że palce odmawiają posłuszeństwa. Życie nie przesunęło się jej przed oczami wichrem slajdów, jak przecież powinno w chwili śmierci. Zamiast tego zobaczyła nagle ogoloną głowę i bezczelne oczy. "Locha-rottweiler..." - pomyślała i rozwarła palce.
Nawet go nie znała.
Dodaj komentarz